wtorek, 11 czerwca 2013

Z cyklu Szpilki sie szkolą - Kaptury i Motyle w roli głównej. A na deser Crossfit i Stretching!

Kasia:
Kolejny zjazd szkoleniowy i kolejne zaciekawienie, co nas czeka.
Ale zanim sobota, nie można marnować pięknej pogody w piątek. Szpilki wybrały się na swój tradycyjny już 'oszukany posiłek' - sushi, bo obie uwielbiamy.
Gosia, ale czy to sushi jest takie złe? To raczej 'clean cheat meal', nie jakiś hamburger czy pizza. Był też większy grzech... Gosi słabość, bez której nie mogłyśmy wrócić do domu ;) Ale specjalnie na nogach miałyśmy sportowe buty i drogę powrotną przebiegłyśmy, żeby się trochę rozgrzeszyć. 


Sobota, prysznic, śniadanie, 130 schodków na parter. Tym razem szpilki zamieniłyśmy na trampki i adidasy, i na siłownie poszłyśmy spacerkiem. Taki poranny rozruch. Po drodze jeden przystanek na kubek porannej kawy...uwielbiam!
Na miejscu byłyśmy jak zwykle na czas. Trochę się gubiłyśmy, bo na tej siłowni byłyśmy pierwszy raz, ale jak nie my grupę to grupa znajdzie nas, bo jak powiedzieli szukają tam, gdzie kolorowo =)

12:00 na zegarze pora zaczynać. Dziś ćwiczenia barków w roli głównej. Najpierw wstęp teoretyczny przy mięśniaku dumnie prężącym się na ścianie. 

Musculus latissimus dorsi, musculus trapezius, teres monor, teres major - w teorii brzmi groźnie, dlatego ja już przestępowałam z nogi na nogę, chcąc jak najszybciej poczuć mięsień najszerszy grzbietu, czworoboczny, obły większy i mniejszy na własnym ciele, a nie patrząc na plakat pana idealnego. Tak mi się najlepiej wszystko zapamiętuje - praktykując.


No i się zaczęło...podróż mszynoznawcza po siłowni. Podciąganie się, ściąganie, martwe ciągi, maszyny, wolne ciężary... Męska część grupy nie miała problemów z postawą, siłownia to dla nich nic nowego. Ale Szpilki szybko się uczą, więc po kilku próbach i postawa w martwym ciągu była wzorowa: kaczuszka, bez kociego grzbietu i w końcu poczułam mięsień, który miałam poczuć. 



Nowe miejsce, więc idąc na przerwę całkiem niechcący trochę pozwiedzałyśmy. Najpierw znalazłyśmy basen, potem szatnię męską, a na koniec spa, ale ostatecznie trafiłyśmy do wyjścia ;) Zdrowe i pyszne sałatki zjadłyśmy w towarzystwie naszej koleżanki, która wpadła zobaczyć jak sobie radzimy. Pozdrowienia dla najpozytywniejszej osoby na Ziemi - Jola we Love You!


Po przerwie ciąg dalszy 'barkowych' ćwiczeń. 




Kiedy maszyny się skończyły, hantle i sztangi gdzieś zniknęły (sobota, godziny popołudniowe, więc osób chętnych popracować nad swoją muskulaturą zrobiło się znacznie więcej) nasza grupa poszła do strefy treningu funkcjonalnego. 
Zrobiliśmy krótki wstęp do niedzielnego szkolenia i już z Gosią nie mogłyśmy się doczekać niedzieli. Trening funkcjonalny, crossfit i stretching =) To coś dla mnie! Bez notatników będziemy doświadczać na własnej skórze wszystkiego.
Po szkoleniu zostałyśmy jeszcze na siłowni. Chyba czujemy się tu coraz pewniej. Biegałyśmy od maszyny do maszyny, powisiałyśmy trochę na TRX'ach (tak na rozgrzewkę przed niedzielą), poskakałyśmy na skakankach, bieżnia, wioślarz...eh, wcale nie myślałyśmy o opuszczaniu tego miejsca. 



Z uśmiechem na twarzach w końcu wyszłyśmy. Spacerek do domu, zamiana adidasów na szpilki i kolejny spacer, tym razem na kolację. Słońce, ciepło, więc pogoda idealna. 'Dziurka od Klucza' to jedno z naszych ulubionych miejsc do spotkań w szkoleniowe weekendy. Klimat jest niesamowity. Dookoła świeże warzywa, owoce i zioła, wiszące makarony, kręcone i formowane na miejscu, domowej roboty słodkości w przeszklonej lodówce, kolorowe butelki, słoiki z przetworami (przekonajcie się sami: www.dziurkaodklucza.com.pl) plus towarzystwo pozytywnej Joli, którą poznaliście podczas lunchu. Nasza 'Trójca' jak się spotka to musi być wesoło. Rozmowy są o wszystkim, od vampirów, Szoguna, Chodakowskiej (u której się poznałyśmy) przez Stellę, bieganie, spalanie, fitness do miłości sportowej, życiowej i pracy. Przejazd ulicami stolicy i można już z uśmiechem na ustach zacząć regenerację. 


Szkolenie Day 2

Kasia:
Gosia, wstawaj! Dzisiaj funkcjonalka i Crossfit! A Gosia na to, że już nie śpi, bo też się nie mogła doczekać.  No to znów spacerek na siłownie. Tym razem bez kawy po drodze. Niestety w niedzielę w porannych godzinach ciężko znaleźć otwartą kawiarnię. Mimo braku porannej kawy obudził nas trening.
5 ćwiczen, 3 obwody, na różne partie ciała. Czas start! Brzuszki, ale nie zwyczajne, pompki, przysiady na jednej nodze, burpees i pająk. I tak trzy razy po 20 razy. Piekło? Dla mnie niebo! Cieszyłam się, bo mogłam się zemścić na chłopakach, którzy spoceni ledwo łapali oddech. Oni wczoraj bez żadnego wysiłku trenowali na maszynach, które świetnie znają. Dziś ja byłam górą, bo takie brykanie robię codziennie od dłuższego czasu, więc spocona, ale łatwiej łapałam oddech =) 

Słabo widać, ale pot leciał nie tylko po czole! Uśmiechy są, więc WE LOVED IT!
Po odpoczynku przyszedł czas na TRX. Musimy napisać oddzielny post o tym, co się kryje pod tajemniczymi literkami. W kilku zdaniach: TRX to system Profesjonalnych lin, które wykorzystują masę ciała i grawitację aby stworzyć opór podczas ćwiczeń. To wszystko czego potrzebujesz - TRX i twoje ciało - nie są wymagane dodatkowe obciążenia. Trening w zawieszeniu poprawiając równowagę mięśni, stabilność stawów, dając mobilność i wzmacniając mięśnie brzucha  jest bardzo pomocny w uprawianiu sportu. Poprawia również postawę i zapobiega obrażeniom.
www.youtube.com/watch?v=6uNSEHIQw34&feature=player_embedded
Było cudownie. Z Gosią mamy własne TRX'y, które uwielbiamy, więc ćwiczenia sprawiały nam frajdę. Niedziela należała do nas, bo znów potrafiłyśmy nieco więcej niż zakochana w sztangach i hantlach męska część grupy. Ale równie szybko jak my wczoraj, oni załapali o co chodzi dziś.



Wisielibyśmy dalej, ale na sali, którą okupowaliśmy zaczynały się inne zajęcia, więc poszliśmy dalej, poczuć namiastkę ostatnio bardzo popularnego crossfit'u.


Założenie było proste i krótkie: 3 obwody po 3 ćwiczenia, wykonywane jedno po drugim bez zbędnych przerw. Każde ćwiczenie robiliśmy z obciążeniem, więc jak każdy rzucił się na worki 5, 10, 15 kg mi został 20 kilogramowy kolos. Ledwo podniosłam, ale ja nie z tych, którzy się poddają ;) Oczywiście grupa się ulitowała nad Szpilką i ostatecznie wylewałam siódme poty podnosząc, przenosząc i unosząc 10 kilogramów. Był fun, był doping a po treningu wielki uśmiech na naszych twarzach! To jest to! Gosia była zachwycona i stwierdziłyśmy, że wprowadzimy elementy crossfitu do naszych codziennych planów treningowych. Gosia, podziel się wrażeniami ja się podzielę zdjęciami.
 

Zadowoleni z siebie przeszliśmy do kolejnego punktu niedzielnych zmagań. Spokojniej, bo tematem było rozciąganie. 

Dlaczego warto się rozciągać?
Rozciąganie przeciwdziała sztywności, przywraca odpowiednią długość i napięcie mięśni. Nie tylko zapewnia to pełny zakres ruchu w czasie ćwiczeń (słabe rozciągnięcie może uniemożliwić ruch w pełnym zakresie podczas wykonywania ćwiczeń; innymi słowy, cena jaką płacisz za sztywniejsze mięśnie, to mniejszy wzrost mięśni podczas równie męczącego ćwiczenia), ale tez pomaga szybciej i lepiej zregenerować się po treningu. Dzięki temu mięśnie są szybciej gotowe na następne brykanie. 
Najprostsze, najbezpieczniejsze i najwięcej osób może skorzystać na rozciąganiu statycznym. Tak właśnie zrobiliśmy. Przybranie rozciągniętej pozycji, wytrzymanie w niej pewien czas, następnie rozluźnienie i pogłębienie lub przerwa i odpoczynek, i znów powrót do ćwiczenia. 
Kiedy się rozciągać? 
Najlepszą porą jest czas bezpośrednio po treningu, kiedy mięśnie są prawidłowo ukrwione i spompowane treningiem z ciężarami. Poprzez stretching ulżymy nie tylko powięziom mięśniowym, ale także odblokujemy przykurczone naczynia krwionośne, co pozwoli na lepsze odprowadzenie metabolitów. Zaczynamy zawsze od sztywniejszej strony i poświęcamy jej więcej czasu. Czas trwania każdego naciągnięcia? Im więcej tym lepiej. 
O czym jeszcze pamiętać? Zawsze stosować prawidłową technikę, bez względu na to, jak zatłoczona jest sala treningowa i robić postępy w swoim tempie. To nie wyścigi. 

To tyle. Koniec kolejnego weekendu szkoleniowego. Chyba będą zakwasy ;)
Do domu wróciłyśmy spacerkiem, ale z obawą patrzyłam na zbierające się nad stolicą ciemne chmury. Przecież dziś wieczorem miałam pobiec w She Runs The Night. Byłam dobrej myśli do momentu kiedy weszłyśmy do domu. Gosia spakowana, zbierała ostatnie drobne rzeczy przed podróżą, a ja stałam w oknie i patrzyłam...najpierw na drobny deszczyk, potem na deszcz, ulewę, aż w końcu na prawdziwe urwanie chmury. Poczekałyśmy 15 minut zanim zeszłam pomóc Gosi zapakować rzeczy do samochodu. 300km do przejechania, więc nie chciała czekać aż się rozpogodzi. Jedna Szpilka pojechała, a druga wróciła do domu, przebrała się w strój i koszulkę She Runs... ale końca urwania chmury nie było widać. Sytuacji nie poprawiała burza, którą normalnie lubię, ale nie dziś.
Śledziłam sytuację w internecie, kolejne komentarze - She Swim The Night, She Runs in The Rain troche rozbawiały, ale do czasu kiedy Gosia zadzwoniła z informacją o sytuacji na warszawskich drogach. Ja byłam w domu, więc opis tego też zostawiam Gosi - podsumuję tylko jednym słowem, armageddon.  
Do końca miałam nadzieję na poprawę pogody, bo w deszczu można przecież biegać. Ale niestety zobaczyłam w końcu taka informację:



UWAGA! Ważny komunikat dotyczący biegu.
Wasze bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze. Dlatego ze względu na bardzo złe warunki pogodowe, stan trasy biegu i ogromne utrudnienia komunikacyjne w mieście, jesteśmy zmuszeni odwołać dzisiejszy bieg.
O nowym terminie imprezy powiadomimy Was wkrótce.


Po 10 minutach od ogłoszenia wyszło słońce. Ale sytuacja na drogach była tragiczna, więc organizatorzy postąpili słusznie. No nic, czekam na informacje o terminie i nie przestaje trenować, może uzyskam lepszy wynik ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz